Wednesday, May 14, 2008

Day 5



Kyoto to przedostatnia stolica Japonii. Przed Tokio, a po mieście Nara. Kyoto składa się z ultranowoczesnej stacji kolejowej (Kyoto Stadion), rzeki i pewnie z około tysiąca świątyń. Świątynie dzielą się na świątynie właściwie, czyli „Temples” oraz inne świątynie, czyli „Shrines”. Nam nie udało się poznać zasady rządzącej powyższym nazewnictwem, ponieważ były używane zamiennie. W każdym razie w Kyoto jest tego na pęczki. My zwiedziliśmy przynajmniej 10 sztuk jednego dnia. Podobno był jeden turysta, który widział wszystkie, ale umarł z wycieńczenia. One są wszędzie.



No, ale po kolei. Na początku pojechaliśmy zobaczyć stary Pałac imperatora. Niestety nie można go zwiedzać z powodów niewiadomych. Następnie przemieściliśmy się do Gikukji Temple. Po tej wizycie jestem pewien, że to właśnie w Japonii mają najlepszych ogrodników. Każde źdźbło trawy jest uczesane pod odpowiednim kątem, oczywiście według zasad Feng Shui. Niesamowity bajkowy ogród.




Następnie przeszliśmy spory kawałek oglądając po drodze kolejne świątynie i inne miejsca kultu. Czasami pochowane między okolicznymi domami i bardzo trudne do znalezienia. Pod koniec dnia pojechaliśmy zobaczyć najciekawszą część miasta. Słynny Gion jest jednym z ostatnich miejsc w Japonii, gdzie można zobaczyć prawdziwą Geishę lub Maiko (kobieta szkoląca się na Geishę). Czy nam się udało?















Wieczorem napotkaliśmy niespodziewane trudności w znalezieniu odpowiedniego miejsca, żeby zrobić to co na wycieczkach robić trzeba. W pierwszym miejscu przywitał nas wspaniały kelner, który na każde pytanie miał jedną i tą samą odpowiedź, czyli „Hi” [Haj]. Wyjątkowo udało nam się zamówić po piwku i misce ryżu z czymś. Niezrażeni niepowodzeniami szukaliśmy dalej i dziwnym trafem znaleźliśmy najmniejszy pub w jakim kiedykolwiek byłem. Pub miał powierzchnię troszkę większą niż mój pokój w akademiku. W środku było 8 krzeseł i przemiła barmanka-Japonka. We czterech (po drodze dołączył do nas Matthias, Duńczyk mieszkający na stałe w Pekinie) zaczęliśmy świętować urodziny Duńczyka. Bardzo szybko zaprzyjaźniliśmy się z pozostałymi pięcioma osobami (4 klientów i barmanka). Atmosfera tego miejsca była genialna. Jak ktoś z Was będzie w najbliższym czasie w Kyoto to polecam.





No i jeszcze te Geishe. Tuż przed 01:00 w nocy, po kilku piwach, udało nam się zobaczyć prawdziwą Geishę. Dokładnie taka, jak na zdjęciach. Chcieliśmy, żeby wpadła na naszą małą imprezę, ale podobno biorą przynajmniej 1000 USD za wieczór. Może następnym razem.

No comments: