We wtorek postanowiliśmy wyruszyć do centrum Seulu z dwóch powodów. Po pierwsze, żeby wreszcie coś zobaczyć poza naszą dzielnicą (Dongdaemun-gu). Po drugie, żeby Piotrek mógł kupić nowego laptopa. Generalnie przez cały dzień wszystko kręciło się wokół poszukiwań nowego pięknego i białego Macbooka, a zwiedzanie było przy okazji.
Jeszcze przed wyjazdem udało nam się ogarnąć sprawę telefonów komórkowych (prawie ogarnąć, bo mój nie chciał się zarejestrować w sieci i będzie działał dopiero w poniedziałek). Na zdjęciu widać cudo techniki, rodem z filmu "Star Trek".
W Seulu najlepszym środkiem transportu jest metro. W tym 23,5 milionowym mieście (Seoul Metropolitan Area) jest 8 linii podziemnej kolejki, która dojeżdża nawet do sąsiednich miast.
Najpierw pojechaliśmy do Coex Mall, podobno największego centrum handlowego na świecie. Nie wiem, czy jest największe, ale pod względem "fajności" nie dorasta do stóp naszym Złotym Tarasom, czy Arkadii. Po znalezieniu sklepu Apple okazało się, że wszystkie lśniące białe Maci są wyprzedane i nie wiadomo kiedy będą (jak u nas w PRLu z kiełbasą, albo z meblościankami:).
Sprzedawca powiedział, że w sklepie na Myeong-Dong powinny być i żebyśmy tam pojechali.
W sklepie pix-dix na Myeong-Dong Piotrek spotkał przemiłego Koreańczyka, który poinformował go, że komputer jest już w drodze i będzie niedługo. Na pytanie o długość okresu "niedługo" odpowiedź brzmiała: niedługo:)
Dodatkowo okazało się, że w sklepie nie ma dodatkowej pamięci RAM i część ekipy (Piotrek, Julien i Selma) pojechała na bazar elektroniczny w Namdaemun. Ja i Kristo w tym czasie zwiedzaliśmy dzielnicę Myeong-Dong, która wygląda jak ul. Wszędzie jest pełno ludzi i jeszcze więcej sklepów.
Koreańczycy znaleźli niezły sposób na zachęcenie ludzi do odwiedzenia danego sklepu. Zwyczajnie wkładają Ci mały koszyczek w rękę i wciągają do środka na zakupy.
Po 7 godzinach i wielu próbach udało się wreszcie odebrać upragniony komputerek. Piotrkowi chyba się opłacało, bo tutaj zapłacił za niego 40% mniej niż w Polsce.
To był istny PRL-inaczej. Wszystko wyglądało jak akcja przemycania narkotyków na specjalne zamówienie. Myślałem, że w krwiożerczym kapitalizmie już nigdy tak nie będzie.
Mimo wszystko CRM maja niezły, bo na koniec sprzedawca kupił nam lody w ramach przeprosin za czekanie. Miłe!
Wednesday, February 6, 2008
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment