Oczywiście na wspomnianym stadionie nie kupiłem żadnego prezentu. Stwierdziłem, że podrabiane kolczyki Chanel i spodnie z trzema paskami to nie jest to, co Ola chciałaby dostać. Jeszcze coś wymyślę, ale nie wiem czy zdążę to wysłać na czas z powodu koreańskich świąt.
Wieczorem umówiliśmy się z zagranicznymi studentami MBA na KAIST. Wśród nich jest Marysia z Kazachstanu, chłopak z Uzbekistanu i weteran z Polski, czyli Maciek. Maciek pierwszy raz przyjechał do Seulu chyba 1,5 roku temu (jeszcze przed Mrozem i na długo przed Olą). Przedłużył sobie pobyt w ramach umowy bilateralnej, a teraz wrócił na rok, żeby zrobić MBA. Wszyscy mówią, że jest już bardziej Koreańczykiem, niż Polakiem. W każdym razie porozumiewa się z autochtonami, jak swój człowiek.
Był z nami jeszcze Jason, Australijczyk pracujący w International Center w KAIST.
Jak widać kolację jedliśmy siedząc na podgrzewanej podłodze. Przed wejściem obowiązkowo trzeba zdjąć buty. W stole wbudowane są specjalne grille, które rozpala właściciel restauracji. Generalna zasada jest taka, że wszystko smaży się samemu i wszyscy jedzą razem z jednego miejsca (lub kilku jeśli stół jest długi). Zupełnie nie mogę się przyzwyczaić, do jedzenia mięsa które jest opiekane zaledwie przez kilka minut i wyglada jakby nadal było surowe.
Małe kawałki mięsa zawija się w liście sałaty i dodaje sosu. Im sos jest bardziej czerwony, tym większe prawdopodobieństwo, że wypali przełyk i jelita.
Dodatkowo na stole znajdują się przystawki, które zawsze są wliczone w cenę posiłku. Rodzajów przystawek jest bardzo dużo. Czasami wyglądają, jak trawa z sosem, a czasami jak liście. Najczęściej spotykamy kimchi, czyli kapustę z różnymi rodzajami sosu. Koreańczycy jedzą kimchi do wszystkiego i ze wszystkim. Tak jak w Polsce chleb:) nawet na śniadanie.
Po posiłku (oczywiście na koszt KAIST:) poszliśmy do baru NewYorker, gdzie przy piwku uczyliśmy angielskiego cztery przemiłe kelnerki.
Wednesday, February 6, 2008
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment